Strona: (1) (2) (3) 4


Po takich burzliwych dyskusjach i przepychankach zostałem pierwszym i jedynym trenerem zgrupowania olimpijskiego, do pomocy jako asystenta wziąłem K. Koziarowskiego. Bardzo chciałem, żeby zgrupowanie odbywało się w Poznaniu, oznaczało to spore dotacje dla zakładu na Woli. Ówczesny dyrektor, Cz. Matławski, zakładu w Poznaniu początkowo bardzo chętnie się zgodził. Lecz gdy dowiedział się że odrzuciłem „szansę” współpracy z jego kolegą, Panem Byszewskim, i w obawie o to co powiedzą inni, zdecydował, że zgrupowania w Poznaniu nie chce. I tak trafiłem z cała ekipą do stajni za Zieloną Górą w Drzonkowie. Pomimo maleńkiej ujeżdżalni, starałem się o to żeby wszystko było jak należy. Ogromną wagę położyłem na podjeżdżenie koni oraz na dyscyplinę zawodników. Ustanowiłem surowe i jasne zasady, a za ich łamanie restrykcyjne kary. Alkohol i zabawy do białego rana były stanowczo zabronione. Jednego z jeźdźców – K. Ferensteina odesłałem do domu. To prawda kara była surowa, ale była również sprawiedliwa. Jeździec ten został wyrzucony ze zgrupowania za nadużywanie alkoholu i nazwijmy to „ swobody styl życia”. Później w „Koniu Polskim” Pan Ferenstain pisał, że wyrzuciłem go za pobicie lamp, które oświetlały ulice, widocznie wstydził się swojego zachowania… bo pobite lampy wcale nie miały dla mnie większego znaczenia. Ciekawe czy Krzysiek pamięta, jak Janusz Bobik i Stefan Migdalski odprowadzali go z baru do hotelu. Może nie… może wypił tak dużo, że pamięta tylko lampy.

Po zimie wyruszyliśmy na zawody Waldorf–Rzym-Lucerna. Wyniki były niezłe, wszystko szło w dobrym kierunku. W Aachen, gdzie startowała cała elita świtowa, na 16 ekip w Pucharze Narodów zajęliśmy 6 miejsce (z 24 punktami karnymi). Żeby nie błąd Janka Kowalczyka na potężnym okserze i Wieśka Hartmana na potrójnym szeregu (obydwaj nie zdecydowali się na jazdę do przodu), bylibyśmy na 3 miejscu.

Dla porównania w 79 roku gdy z ekipą pojechał Pan Byszewski nasza ekipa ukończyła przejazd z wynikiem 100 punktów karnych!

Takie zawody których się nie zapomina odbyły się w Volsburgu. Po tygodniu ulewnych deszczów, plac konkursowy wyglądał jak grzęzawisko. Słynny niemiecki przedwojenny jeździec, Pan Bronkeman, który stawiał parkur, gdy przechadzał się po parkurze w pewnym momencie włożył parasolkę w miejscu gdzie wylądował koń. Choć trudno w to uwierzyć, parasolka utknęła w błocie prawie po rączkę. W dzisiejszych czasach zwyczajnie odwołano by zawody, ale wówczas nikt o tym nie myślał. Koń Janusza Bobika Rozmaryn, 2 foulee za przeszkodą utknął w błocie i nie mogąc ustać położył się na brzuchu. M. Kozicki na klaczy Prymula na parę metrów przed przeszkodą uklękła a jeździec zmuszony był zsiąść. Warunki równe były dla wszystkich, i reszta obecnych tam ekip miała podobne kłopoty. Ja wniosek wyciągnąłem szybko. Po powrocie z zawodów wyszukałem w domu błotnisty teren i zacząłem na nim trenować konie. Gdyby w Moskwie spotkały nas podobne warunki, bylibyśmy gotowi. Obawiałem się tylko jednego: żeby nie przeciążyć koni. Utrzymanie zwierząt w dobrej formie wcale nie jest łatwym zadaniem, wymaga dużej wiedzy i codziennej kontroli na treningach.

OLIMPIDA W MOSKWIE 1980

marian, kowalczyk, jezdziectwo, jezdziec, dyscyplina, kon, konno, jazda, szkola,  trener, kadra, reprezentacja
Na Olimpię wyruszyliśmy podbudowani wcześniejszymi sukcesami, choć niepewni przyszłych. Na pytania dziennikarzy przed zawodami jakie zajmiemy miejsce odpowiadałem z uśmiechem, że powiem im po Olimpiadzie.

Jak się później okazało Moskwa 1980 to był największy polski sukces. Janek Kowalczyk indywidualnie wywalczył złoto. W Pucharze Narodów w składzie: J. Kowalczyk, M. Kozicki, W. Hartman, i J. Bobik wywalczyliśmy srebro.

Noc przed zawodami śniło mi się że widziałem polską flagę na wysokiej wieży. Sen był sugestywny. Po pierwszym nawrocie powiedziałem do Krzysztofa Koziarowskego, że jeżeli moje sny mnie nie mylą to po południu mamy złoto. Radości z wygranej nie da się opisać. Gratulacjom nie było końca. Wydawało mi się wówczas, że wreszcie udowodniłem, że znam się na swojej pracy, umiem trenować i ludzi i konie. Nikt przede mną i pewnie jeszcze długo po mnie (przynajmniej jak do tej pory) nie osiągnął takich sukcesów w trenowaniu zawodników. Mnie jako jeźdzcowi nie było dane pojechać na Olimpiadę, zrealizowałem się w pełni trenując innych. Muszę jeszcze wspomnieć, że wszystkie konie, które trenowałem, były końmi polskiej hodowli.

Nie wszystkich cieszyły nasze sukcesy i przywiezione do domu medale. Moimi wrogami stali się ci, którym mówiłem otwarcie o błędach w treningu i ci, z którymi nie chciałem współpracować.( Poprzednie zgrupowanie w roku 1972 przed Olimpiadą prowadził Pan Byszewski. Startowali: P. Wawryniuk, J. Kowalczyk, M. Kozicki, ST. Grodzicki. Zespołowo nie ukończyliśmy, w klasyfikacji ogólnej indywidualnie uplasowali się na końcowych lokatach. Mimo wszystko Sekretarz Generalny był zadowolony, a trener Byszewski uchodził za fachowca!) W Grudniu 1980 roku w Drzonkowie odbyło się podsumowanie roku. Usłyszałem wówczas mnóstwo pretensji pod swoim adresem. Pan Brabec miał zastrzeżenia co do sprawozdań pisanych przeze mnie, Pan K. Ferenstein miał żal, że go usunąłem ze zgrupowania, Pan B. Jaworski, że nie dałem mu szansy startu.

Zarzuty jednym słowem śmieszne. Pierwszy nie pojechał na Olimpiadę z powodu problemów z alkoholem, drugi ponieważ miał bardzo słaby dosiad i zwyczajnie często w konkursach spadał z konia, a co do sprawozdań faktycznie polonistą nie jestem, ale za to medale przywieźliśmy.

W mojej obronie wystąpił A. Orłoś, trener olimpijski wkkwistów. Jako jedyny miał odwagę publicznie powiedzieć, że nie rozumie co właściwie mi „koledzy” zarzucają. Co do reszty moich kolegów, współpracowników i ludzi, którzy mnie znali w mojej sprawie umieli tylko milczeć, chyba ze strachu przed E. Brabecem sekretarzem PZJ-u. W takiej sytuacji zdecydowałem się na powtórny wyjazd do Berlina. Na pożegnanie powiedziałem tylko tyle, że po mojej pracy i medalach z Moskwy będą jeszcze wyniki przez jakiś rok czasu. Moje słowa okazały się trafne. Na następnych zawodach w Aachen w 1985 polska ekipa znów miała ponad 100 punktów karnych w Pucharze Narodów. W międzyczasie byłem jeszcze dwa razy na kontrakcie w Berlinie. Do Polski, tym razem już na stałe, wróciłem w 1988 roku. Zająłem się trenowaniem młodych zawodników.

Strona: (1) (2) (3) 4

Design by FCT