Zgrupowanie odbywało się w Kwidzyniu, prowadził je mjr Kon, ówczesny znany trener z Grudziądza, jedyny człowiek w Polsce, który znał wyższą szkołę jazdy, jednakże nie przekazał swojej ujeżdżeniowej wiedzy nikomu z ówczesnych jeźdźców. Na 6 miesięcy przed Olimpiadą przydzielono mi zupełnie nowe konie: Empiryka z Bogusławic, Kameruna z Poznania, Wizmę z Poznania. Wszystkie trzy konie nie odnosiły żadnych wcześniejszych sukcesów, nie miały potrzebnego doświadczenia. Natomiast moje konie trafiły do innych rąk: Pregora przydzielono Babireckiemu (któremu rok wcześniej oddałem Volta), Mitrydata dostał zapasowy jeździec z ekipy. Nie był to dla mnie szczęśliwy okres. W ramach próby przed Olimpiadą startowaliśmy na zawodach w Kwidzyniu. Cross postawiony przez mjr Kona był niezwykle ciężki do pokonania. Jedną z trudniejszych przeszkód był okser postawiony na brzegu skarpy. Koń skacząc przez tę przeszkodę widział przed sobą linie drzew, a tuż po skoku lądował na skraju ostrego 50 metrowego zjazdu w dół. Nasze konie nie miały dużego doświadczenia. Moim zdaniem przeszkoda położona na brzegu skarpy była zbyt ryzykowna Powiedziałem wtedy tuż przed konkursem: żebyśmy Olimpiady nie wygrali w domu!. W odpowiedzi usłyszałem, że boję się jechać…. Tę przeszkodę pokonał jedynie A. Orłoś na koniu Krokosz, pochodzącym z Kwidzynia.(koń był wcześniej trenowany na tym terenie i dobrze go znał) Ja natomiast na niedoświadczonym Kamerunie miałem zatrzymanie. Najgorsze było jednak jeszcze przede mną. Pechowa okazała się dla mnie stacjonata postawiona w wąwozie, gdzie wywróciłem się z klaczą Wizma. Upadek skończył się złamaniem i wybiciem lewej ręki. Oznaczało to dla mnie jedno: na dwa miesiące przed Olimpiadą okazało się , że z powodu kontuzji zostaję w kraju.Do dzisiaj zagadką pozostaje dla mnie to dlaczego wybitne konie skoczki zdecydowano się przerabiać na konie wkkw i to na tak krótki czas przed Olimpiadą!!! Oficjalnie powiedziano mi, że Rada Trenerów tak zadecydowała.! W moich czasach wszystkie konie były państwowe, jeździec nie miał nic do powiedzenia, a od decyzji nie przysługiwało żadne odwołanie.
Bilans zgrupowania był taki:
Konie które wystartowały:
Efekty wglądały tak:
Ja w tym czasie byłem w Poznaniu kurując i doprowadzając do formy Mitrydata i Pregora, a także lecząc złamaną rękę. Po zdięciu gipsu zacząłem przygotowywać konie do Mistrzostw Polski, które odbyły się we Wrocławiu. (Konie ze zgrupowania przyjechały w czerwcu, a w październiku odbywały się zawody) Na dwa dni przed mistrzostwami odwiedził mnie Pan Brabec i oznajmił, iż tuż po zawodach Mitrydat trafi w ręce innego jeźdźca Wł. Byszewskiego. Zapytałem o przyczyny takiej decyzji, w końcu był to jeden z moich podstawowych koni. Odpowiedziano mi, że Wł. Byszewski jest kierownikiem stadniny Moszna i nie ma czasu sam wypracować sobie koni, a Mitrydat jest łatwym koniem.
Moje rozgoryczenie sięgnęło zenitu, odpowiedziałem, że w takim razie po mistrzostwach oddam jeszcze Pregora na dodatek i kończę z jeździectwem! W końcu miałem świetne wyniki i nie mogłem pozwolić sobie na to, by traktowano mnie jak luzaka dla Pana Byszewskiego, który zresztą twierdził, że wcale nie chce mojego konia, tylko, jak to wówczas powiedział : „mi go pchają” Moje wrażenia były jednak inne, jestem przekonany, że Pan Brabec i Mossakowski już od dawna mieli takie zamiary. Mój start na zawodach okazał się udany w skokach III miejsce (zresztą była to pomyłka , miałem tę samą ilość punktów co St. Kubiak i A. Pacyński jednakże nie zakwalifikowano mnie do rozgrywki, przez błąd w obliczeniach sędziowskich). Na Mitrydacie wywalczyłem wówczas srebro w ujeżdzeniu. Po dwóch zdobytych przeze mnie medalach, nie było już żadnej dyskusji ani z trenerem Mossakowskim, ani w Wł. Byszewskim. Oba konie zostały w moich rękach.
Oba konie od ’57 startowały regularnie w Pucharach Narodów i wszystkich największych konkursach. Pobyt na zgrupowaniu przed Olimpiadą Pregora 5 miesięcy, a Mitrydata 2 miesiące również nie wyszedł im na dobre. W tamtych czasach jeździec nie miał nic do powiedzenia, konie były państwowe, a o wszystkim decydował trener. Wiedziałem, że moje konie są nadmiernie eksploatowane, jednakże byłem w tej kwestii zupełnie bezsilny. Jako zawodnik, musiałem robić to, co mi każą, jeździć na konkursy, tam gdzie mnie wysyłają. ’61 rok zawody w Rzymie. W moich czasach, nie funkcjonowały zupełnie inne zasady niż obecnie, nie było żadnych norm, ani ścisłych reguł co do ustawiania przeszkód na parkurach. Włosi postawili potrójny szereg na niepasujacych odległościach. Ich własne konie radziły sobie dobrze z tą właśnie przeszkodą, ponieważ, były od dłuższego czasu do tego przygotowywane. 17 koni wywróciło się w tym szeregu.. Koń węgierski nie mógł się podnieść i został uśpiony.
Ja z Mitrydatem i Wł. Byszewski z Dukatem również przewróciliśmy się ze swoimi końmi.. Znacznie gorszy był jednak dla mnie inny upadek z Mitrydatem. Po dziś dzień, powtarzam, że mam wspaniałego anioła stróża. Znajomi, którzy oglądali moją przewrotkę zdziwieni byli, że uszedłem z życiem. Mitrydat złapał drąg miedzy nogi i poleciał na głowę. Ja dostałem się prosto pod jego kopyta.. .koń chcąc mnie przekroczyć praktycznie przechodził po mnie. Byłem cały poobijany, frak podarty.. ale jednak co najważniejsze, ciągle żywy. Myślę, że z powodu nadmiernej eksploatacji, mój koń już wówczas zaczynał ślepnąć i to była przyczyna naszych upadków.
Poprosiłem trenera, żeby kto inny jechał na Pregorze następnego dnia, ponieważ jestem tak poobijany, że fizycznie nie dam rady… Odpowiedział mi na to, że skoro nie umiem sobie poradzić, to on szybko znajdzie kogoś innego. I tak, też się stało. Następny konkurs pojechał na Pregorze M. Babirecki. Był to bardzo trudny koń w prowadzeniu. Efekt? Po tym przejeździe Babirecki oświadczył, że więcej na Pregora nie wsiądzie.
Praktycznie około ’62 roku zostałem bez koni. Mitrydat oślepł na jedno oko, natomiast Pregorowi zrobiła się narośl na ścięgnie i zaczął kuleć. Pomimo, iż miałem najlepsze wyniki ze wszystkich w naszym klubie, trener Mossakowski nie chciał przydzielić mi dobrych skoczków, które marnowały się pod słabymi jeźdźcami. Dostałem do treningu folbluta Bart (początkującego konia), Altynę, którą wymieniłem na Farysa, oraz ujeżdżenowego Sekta. Na Farysie wygrałem międzynarodowy konkurs na Woli. E.Brabec, trener Mossakowski, Dyr. Świderski namawiali mnie żebym oddał konie skoczki i zajął się wyłącznie ujeżdżeniem, obiecali wysłać mnie na roczne szkolenie do Szwajcarii. W Polsce nie było żadnego specjalisty od wyższej szkoły jazdy. Wydawało mi się, że będzie to dla mnie korzystny układ, Farysa oddałem Wawryniukowi, Bart trafił do szkolenia wkkw. Po miesiącu gdy zapytałem E. Brabeca kiedy jadę do Szwajcarii odpowiedź była krótka: nie mamy dewiz! Zaproponowałem, żeby w takim razie wysłano mnie do Rosji, do bardzo znanego trenera Fiłatowa jednakże i tam nie chciano mnie wysłać, ze względu na to iż ten się rozpił! Podczas konkursów w Aachen nawiązałem kontakt z rumuńskim trenerem Gh. Andrei. 22 lipiec 68 roku ruszyłem z trzema końmi: Sektem,Imiesławem,Sterem do Bukaresztu na szkolenie. Trud podróży (10 dni w pociągu towarowym) okazał się opłacalny. Dowiedziałem się tam bardzo dużo, trener okazał się świetnym nauczycielem, pokazał mi różne metody treningu. Nauczył indywidualnego podejścia do koni i pokazał nieszablonowe metody treningu.