Strona: (1) (2) 3 (4)


Opinia rumuńskiego trenera, szkoleniowca kadry rumuńskiej, Gh. Andrei

marian, kowalczyk, jezdziectwo, jezdziec, dyscyplina, kon, konno, jazda, szkola,  trener, kadra, reprezentacja
"Jeźdzca z wielką miłością i namiętnością do sportu konnego. Jest uczciwy i chętny do zapoznania się z wszystkimi charakterystykami konnej jazdy i wszystkimi nowościami dotyczącymi tresury koni. Jeździł i pracował codziennie na wszystkich trzech koniach, z którymi przyjechał. Posiada wiele taktu i wyczucia jazdy konnej. Ma dar obserwacji wrodzony i interweniuje z umiarkowaniem w chwili odpowiedniej, dając wyniki bardzo dobre na koniach, które pracuje. Z cierpliwością, wytrwałością, siłą woli i z pełnym umiarkowaniem przez ten krótki czas jak długo pracował w naszym gronie tresury, był w stanie poprawić niektóre ruchy błędne konia Sekta i zrobił wielkie postępy w pracy dotyczące konia Stera. Jego temperament i charakter, jakoteż jego osobisty geniusz, pomogą mu dojść do mistrzostwa sportowego, jeżeli w dalszym ciągu będzie się przygotowywał wedle charakterystyki i metody tresury modnej. W tym krótkim okresie czasu, kiedy pracował z nami, uznajemy, że ma wielkie zdolności dla tresury i z taktem, doświadczeniem i pilnością, o których nas przekonał, może stać się bardzo dobrym jeźdźcem dla tresury akademickiej"


Dlaczego nie wystartowałem w żadnej olimpiadzie?

Jak już wcześniej wspomniałem w roku 1960 złamałem rękę, w 1964 nasi jeźdźcy nie pojechali, natomiast w 1968 na dwa miesiące przed olimpiadą zabrano mi konia. Na olimpiadę w Meksyku przygotowywałem wałacha o imieniu Farys, hodowli Nowielickiej.

Koń do zakładu treningowego na Wole przyszedł z naderwanym ścięgnem i był w treningu u Piotra Wawryniuka. Ja w tym czasie jeździłem klacz Altyna, hodowli SK Posadowo, zdaniem mojego trenera J. Mossakowskiego najlepszego konia w zakładzie. Moje zdanie na ten temat było jednak inne. Szybko wymieniłem Altynę na Farysa, co zadowoliło nie tylko zresztą mnie. Fakt iż jestem niezależny, posiadam własne zdanie, a moje oceny często znacznie różnią się od poglądów ówczesnego trenera ekipy J. Mossakowskiego stało się kością niezgody między nami. Ja jako jeździec z tyloma przecież medalami miałem wówczas już sporo doświadczenia w pracy z końmi i to we wszystkich możliwych dyscyplinach. Wyleczyłem Farysowi ścięgno masażami wodnymi, lonżując go przez wiele dni w jeziorze Rusałka. Doprowadziłem go do formy, a pierwszy międzynarodowy konkurs wygrałem na nim w 1967, zajmując pierwsze miejsce. Jednakże nie wszystkim podobały się moje osiągnięcia, a niektórym można powiedzieć przeszkadzały. J. Mossakowski (trener) i E. Brabec (sekretarz PZJ) zdecydowali, żebym oddał Farysa, na którym pojechał Olimpiadę Piotr Wawryniuk i zajął na nim w konkursie indywidualnym 43, ostatnie miejsce. Po powrocie z Meksyku Farys został sprzedany do Włoch.

Berlin

W 1972 do Poznania przyjechał pewien Niemiec, G. Hun szef znanej berlińskiej szkoły jazdy. Chciał kupić w Polsce konia. Moje nazwisko w świecie było znane, Hun widział mnie nie raz na międzynarodowych konkursach i doceniał jako fachowca. Zaproponował mi prace w Berlinie Zachodnim na doskonałych warunkach. Czułem się zmęczony polską rzeczywistością, nieprzychylnymi mi ludźmi, więc po namyśle zdecydowałem się przyjąć intratny kontrakt. I ten oto sposób już w kwietniu 1972 roku znalazłem się w berlińskiej szkole jazdy Onkel Tom Hite gdzie pracowało czterech niemieckich trenerów i ja. Był to pracowity ale i owocny czas, szef okazał się bardzo porządnym i miłym człowiekiem, liczył się bardzo z moim zdaniem i szanował jako człowieka. Miałem u siebie w treningu 26 prywatnych koni , a oprócz tego godziny w szkole jazdy. Niemcy szybko docenili mnie jako trenera, powiem nieskromnie ze byłem najbardziej obleganym instruktorem ze wszystkich, trenowali u mnie zarówno zawodowcy jak i ważne osobistości. Jeździł ze mną min. Louis Ferdinand Prinz von Preusen (Książe wschodnich Prus) wnuczek Wilhelma, który z mojego polecenia kupił wałacha hodowli iwnieńskiej, na którym jeździł na spacery do lasu.

Ogromnym wyróżnieniem od Niemców było to, iż poproszono mnie o prowadzenie prestiżowej imprezy jaką był bieg myśliwski, w którym uczestniczyły wszystkie szkoły jazdy z całego Berlina Zachodniego. Brało w nim udział około 130 koni. Byłem jedynym Polakiem, który cieszył się w obcym przecież kraju, takim szacunkiem Szkoła, w której pracowałem tętniła życiem. Organizowaliśmy różne imprezy, między innymi mecz piłki nożnej na koniach, czy popisy kowbojskie. Osobiście zagrałem rolę nieustraszonego kowboja – siedząc na dzikim wspinającym się koniu, strzelałem do talerzy… oczywiście sekret moich celnych strzałów nie polegał na celnym oku, miałem w pistolecie tylko ślepe naboje a talerze rozbijał młotkiem zza zasłony mój asystent….

W styczniu 1976 roku wróciłem z powrotem na poznańską Wolę. W marcu gdy rozpoczęło się zgrupowanie w Białym Borze pojechałem trenować Janka Kowalczyka w skokach (indywidualnie) oraz ujeżdżeniowo kadrę wkkwistów przed Olimpiadą w Kanadzie. Polską ekipę prześladował jednak pech. U naszych koni wykryto piroplazmozę (choroba krwi) i na nasze nieszczęście zostaliśmy w domu.

W 78 roku na prośbę Pana Byszewskiego, który z powodów osobistych nie mógł się podjąć tego zadania poprowadziłem zgrupowanie w łącku. Po miesiącu pracy z zawodnikami i końmi przyszedł czas próby. Z 14 koni które były zapisane do konkursu 1.40 dwunawrotowego 10 koni przeszło na zero, 4 konie po 1 błędzie. Tak doskonałych wyników nikt się nie spodziewał. Byłem zadowolony. W międzyczasie pojechałem z ekipą do Trilwilleshagen (NRD) gdzie Polacy w jednym z konkursów wyjechali do dekoracji całą piątką. (od 1 – 5 miejsca) Wszyscy z ekipy , którzy brali udział w tych zawodach stanęło do dekoracji (M. Kozicki, J. Kowalczyk, W. Hartman, S. Helak, H. Hucz).

W 79 roku zgrupowanie znowu odbyło się w łącku, które poprowadził Pan Byszewski. Mnie nie poproszono do współpracy. Powód?.. w poprzednim roku zmieniłem sposób treningu koni, zastosowałem własne metody i pomysły, i odniosłem tak upragniony i długo oczekiwany sukces. Co nie wszystkim się podobało.

W 80 roku generalny sekretarz Pan Eryk Brabec zaproponował mi współpracę z Panem Byszewskim podczas zgrupowania przed Olimpiadą w Moskwie. Podziękowałem serdecznie za taką współpracę, ponieważ w 78 pomimo sukcesów, jakie odnosili Polacy trenowani przeze mnie zostałem niedoceniony. Powiedziałem Wł. Byszewskiemu prosto w twarz, że nie będę z nim pracował. Mój sukces jako trenera by nieważny, liczyło się tylko to że nie zastosowałem się do wskazówek Pana Byszewskiego jak trenować konie. Ale widocznie w ówczesnej Polsce nie liczyli się ludzie z własną inwencją i pomysłami. W modzie był serwilizm i kolesiostwo, co jest widoczne po dziś dzień. Nie było to jednak moim zmartwieniem, ponieważ już miałem w kieszeni kolejny kontrakt do Berlina. Jednakże Pan Brabec zaproponował mi współpracę z Panem Gutowskim, olimpijczykiem z 36 roku. Odmówiłem. I dzisiaj zrobiłbym dokładnie tak samo. Pana Gutowskiego Bardzo szanuje, jednakże gdyby coś się nie udało ja byłbym kozłem ofiarnym, w razie sukcesu Gutowski bohaterem.

Strona: (1) (2) 3 (4)

Design by FCT